Kici, kici...
Oczy duże i błyszczące,
Żółte niczym letnie słońce.
Uszy bardzo ruchliwe,
Nie przestające nawet na chwilę,
Wsłuchiwać się w różne dźwięki.
Pazury rwące ciało na części,
Kły co z łatwością wbijają się w mięso.
I ogon co rusza się na boki często.
Leń codzienny nie pozwala,
By się ruszyć z miejsca choć o cala.
Z gardła pomruk wibrujący,
Słychać jakby zew naglący,
Do miski pustej napełnienia.
Wtedy zwierz się nagle zmienia,
Leń gdzieś znika,
Ogon fika.
Toaleta - ważna rzecz.
Brud z futerka idzie precz.
Pan i władca na stół skacze,
Zjadł świąteczne już sękacze.
Potem na parapet wchodzi,
Pies aż za nim okiem wodzi.
Książę nasz nie zwraca uwagi,
Tylko do słońca wystawia pyszczek nagi...
Dziś dzień kota... najważniejsze święto w roku. Wszystkim kiciusiom życzę Whiskasa! A temu skurwielowi, który tak załatwił Małą... najgorszych tortur.
Kto tak traktuje kota? I to jeszcze w jego święto? Ironia losu, nieprawdaż?